Ostatni, IV już Kongres Polski Izby Ubezpieczeń, był z całą pewnością dla wielu okazją do ponarzekania i użalania się nad losem i sytuacją branży ubezpieczeniowej w naszym kraju. Opinie prezentowane przede wszystkim przez przedstawicieli władz nie pozostawiały złudzeń co do oceny sytuacji na rynku. Dało się też zauważyć komentarze przywołujące orkiestrę grającą na Titanicu, co jednoznacznie wskazuje na rychły koniec branży, na wzór nieszczęsnego transatlantyka. Cóż, w mojej opinii z takim poglądem nie sposób się zgodzić. Bez wątpienia rynek ubezpieczeń przeżywa obecnie w Polsce dość trudne chwile. Wykrwawiający się sektor ubezpieczeń komunikacyjnych, zamieszanie wokół ubezpieczeń życiowych, głównie tych związanych z ubezpieczeniowymi funduszami kapitałowymi, uzależnienie od dużych sieci dystrybucji, zawirowania na rynku bancassurance, niewielka przychylność regulatorów i pewnie można byłoby jeszcze długo wymieniać. Czy jednak te wszystkie okoliczności powinny być powodem do stawiania tak radykalnych diagnoz?
Praktycznie każdy kryzys ma to do siebie, że kończy się wypracowaniem nowych rozwiązań i modeli, które służą budowaniu lepszej przyszłości. Oczywiście niejednokrotnie kryzys oznacza też konieczność poniesienia wielu ofiar i wyrzeczeń. Jednak per saldo sytuacje kryzysowe, o ile nie doprowadzają do wyeliminowania podmiotu objętego kryzysem, powodują jego zdecydowane wzmocnienie. Nikt nie ma chyba wątpliwości, że rynek ubezpieczeń w Polsce przetrwa obecne zawirowania, a to oznacza, że na koniec dnia wszyscy na tym jedynie zyskają. Zresztą oznaki zmian już doskonale widać.